Kleszczowe Mitowisko #4: O latającym kleszczu z amputacją

Udostępnij

Przyznasz, że wizja kleszcza, który do swojego żywiciela może dostać się nie tylko bezpośrednio przechodząc z trawy lub krzewu, ale też do niego podlecieć, jest nieco przerażająca. Są ludzie, którzy twierdzą, że z takim latającym kleszczem się spotkali – i to nie raz. Na szczęście, my jesteśmy tutaj po to, by takie wątpliwości raz na zawsze wyjaśniać.

Kleszczoskoczki kleszczolatawce

O mitach związanych z tym, w jaki sposób kleszcze „polują” na swoje ofiary, można by napisać książkę (albo przynajmniej całkiem spory artykuł). Dziś rozprawimy się z dwoma najważniejszymi.

Pierwszy z nich mówi, że kleszcze potrafią „spadać” z drzew na swoich żywicieli, czyli de facto „skakać”. To oczywista bzdura – kleszcz to nie konik polny ani pchła, jego anatomia uniemożliwia mu jakiekolwiek odbijanie się od powierzchni, na której się znajduje.

Natomiast drugi popularny mit wspomina o „latających kleszczach”. Czy to możliwe, by taki gatunek uchował się przed czujnym okiem naukowców i to na naszych rodzimych ziemiach? Odpowiedź jest prosta: nie. Nie ma czegoś takiego jak latające kleszcze. Są one pajęczakami, a nie owadami, więc sam ten fakt już uniemożliwia im posiadanie skrzydeł. Choć nie oznacza to, że ludzie wspominający o tym osobliwym zjawisku, mieli jakieś omamy. Z dużą dozą pewności jesteśmy nawet w stanie stwierdzić, co zaobserwowali.

Owad postawiony w stan oskarżenia

Głównym oskarżonym w procesie o udowodnienie istnienia latającego kleszcza jest strzyżak sarni, zwany strzyżakiem jelenim lub strzyżakiem jelenicą. W pewnym stopniu może on przypominać kleszcza (choćby pod względem koloru czy rozmiaru), jednak nie zgadza się tu liczba odnóży (musiałby to być kleszcz po amputacji dwóch kończyn), ich wygląd, a przede wszystkim – obecność skrzydeł.

Ciekawostką jest jednak fakt, że strzyżak ma coś wspólnego z kleszczem. On również żywi się krwią ofiar – najczęściej saren, jeleni i łosi. Swoją drogą, to niezły gagatek – skrzydła służą mu tak naprawdę wyłącznie do znalezienia żywiciela, a kiedy już na nim osiądzie, zrzuca je, by zacząć zachowywać się jak… wesz. Może po swojej ofierze chodzić miesiącami, kąsać, kopulować na niej i składać w jej futrze jaja.

Czy „latający kleszcz” jest groźny dla człowieka?

Strzyżak sarni z reguły nie nęka ludzi (ludzie zresztą nie są też docelowym żywicielem kleszcza, znajdujemy się na ich ścieżkach tak naprawdę przypadkiem), nie rozmnaża się na nich, ale możliwe jest przypadkowe ugryzienie człowieka przez tego owada.

Początkowo zazwyczaj jest ono niezauważalne, później może być bardziej dotkliwe, włącznie z wywołaniem reakcji alergicznej. Potem w miejscu ukąszenia może przez pewien czas utrzymywać się swędząca grudka (nawet do 3 tygodni). U części osób może również dojść do wtórnej, kilkumiesięcznej reakcji alergicznej z objawami silnego świądu i rumieniowych zmian skóry. Być może to sprawiło, że strzyżaka bierze się za kleszcza (rumień występuje w boreliozie przenoszonej przez kleszcze). Faktem jest jednak, że nasz poczciwy latający owad nie przenosi na ludzi groźnych chorób (a przynajmniej naukowcy tego nie potwierdzili).

Podsumowując, dużo bardziej powinniśmy obawiać się kleszcza, niż strzyżaka. Owszem, ten drugi, gdy znajdziemy się w lesie, może być dla nas bardziej widoczny i uciążliwy, ale poza reakcją alergiczną na jego ugryzienie nie wyrządzi nam krzywdy. Natomiast „stacjonujące” na roślinnym przecięciu się szlaków kręgowców (w tym naszych psów i kotów) kleszcze, choć nie skaczą i nie latają, są tak bezszelestnymi ninja (używają nawet środka znieczulającego przy wkleszczeniu!), że nawet bez efektownych sztuczek są w stanie niepostrzeżenie się dobrać do nas i do naszych czworonożnych przyjaciół, będąc potencjalnym źródłem zarażenia wieloma groźnymi chorobami.

Udostępnij