Zakleszczeni, część 3: Oprawca podejmuje obronę, czyli dlaczego pchły i kleszcze atakują

Udostępnij

Kolejny etap procesu Gangu Kleszczy obejmował wyjaśnienia oskarżonych. Wiedziałem, że mógł mieć kluczowe znaczenie w kwestii posłania pasożytów za kratki. Obrońcy kleszczy i pcheł weszli na salę raźnym krokiem, bardzo pewni siebie. To nie wróżyło niczego dobrego.

            Sędzia otworzył rozprawę i jako pierwszego poprosił o zabranie głosu Kleszcza Stefana.

            - Czy oskarżony chciałby złożyć wyjaśnienia?

            - Oczywiście – odpowiedział duży, spasiony, dobrze znany organom ścigania kleszcz. Sam kilkukrotnie sadzałem go w areszcie, ale nigdy nie udało mu się nic udowodnić. Typowy cwaniak, który potrafił zastraszyć niemal każdego i bezkarnie żerować na psach, kotach, a nawet ludziach. Kiedy zobaczyłem go na ławie oskarżonych, już domyślałem się, jakich argumentów na swoją obronę użyje.

            Stefan powoli wstał i nieco ociągając się, wygłosił swoje oświadczenie niczym z kartki.

            - Wysoki Sądzie, chciałbym zauważyć, że moje zatrzymanie jest całkowicie bezzasadne. Wszystkie dowody to zaledwie poszlaki, a przecież ja bym nawet muchy nie skrzywdził. Po pierwsze dlatego, że jest szybsza ode mnie, ale też dlatego, że mam bardzo łagodne usposobienie. Zwłaszcza w miesiącach, w których zarzuca mi się przestępstwa.

            - Właśnie, proszę rozwinąć tę myśl – od razu podchwycił temat jego obrońca. – Akt oskarżenia zawiera między innymi obwinienie o ukąszenia w listopadzie i grudniu. Czy to nie jest tak, że jest wtedy za zimno na żerowanie kleszczy?

            - Ależ oczywiście – odparł przeciągle Stefan. – Ja wtedy śpię. Proszę Wysokiego Sądu, do zimy jeszcze daleko a ja już ziewam między rozprawami.

            - Czy dobrze rozumiem, że to się nazywa hibernacja? – dopytywał mecenas.

            - Zgadza się. Bez względu na mój charakter ja po prostu jak każdy kleszcz - hibernuję i budzę się bardzo późną wiosną, jak jest ciepło i przyjemnie. Poza tym próbuje się mi wmówić, że ja kogoś jakąś chorobą zakaziłem. To kłamstwo, przecież proszę spojrzeć – jestem zdrów jak ryba! I wszystkie znane mi kleszcze też. To jak niby mamy zarażać, samemu będąc zdrowymi?

            - Wiele wątpliwości budzi też miejsce domniemanego przestępstwa – nie przestawał argumentować adwokat. – Oskarża się pana o wiele występków w mieście, nawet w ścisłym centrum. Jak pan się do tego odniesie?

            - Ale jakie miasto? – Kleszcz udawał szczere zdziwienie. – Przecież kleszcze żyją w trawach i krzewach, my sobie hasamy beztrosko po łąkach, nie lubimy miast. Po co tam się pchać? Tylko tłok, hałas i smog. A tak w ogóle to chciałem podkreślić, że część domniemanych przestępstw zarzuca mi się w okresie, kiedy byłem malutką larwą lub nimfą. No gdzież ja bym mógł kogoś skrzywdzić, będąc niepełnoletnim? Takie insynuacje bardzo mnie ranią!

            - Czy to wszystko, co oskarżony chciał powiedzieć? – dopytywał sąd.

            - Tak jest. Mam nadzieję, że teraz Wysoki Sąd widzi, że jestem niewinny, a próby zakleszczenia mnie w areszcie to grubymi nićmi szyta akcja organów ścigania, które już od dawna mnie prześladują.

            - Dziękuję – odparł sędzia Brutus. – Bardzo proszę zatem o zabranie głosu oskarżonej.

            W tym momencie z ławy oskarżonych niezwykle energicznie podniosła się Pchła Leonia. Miała rozdygotany głos, jej odnóża drżały i co jakiś czas jakby siłą próbowała powstrzymać chęć podskoczenia.

            - Ja powiem krótko, ale konkretnie – jej głos nieprzyjemnie trzeszczał w uszach. – Żadnych kotów i psów nie gryzę na potęgę. Owszem, przyznaję, że zdarza mi się czasem po nich skakać, ale wyłącznie z pobudek zdrowotnych – to taki trening jest.

            W tej chwili zauważyłem, jak sędzia Brutus ledwie zauważalnie zmarszczył brwi. Jednak Leonia kontynuowała swojej wywody – jej z kolei brewka nawet nie „pykła”.

            - No może czasem, bardzo rzadko zdarzy mi się ugryźć takiego psa czy kota, ale tylko wtedy, kiedy się za mocno wierci, więc robię to tylko ze względów bezpieczeństwa!

            - Oskarża się panią nie tylko o regularne kąsanie i roznoszenie chorób na psach i kotach – przerwał jej nieco sennym głosem pchli adwokat – ale także o to, że nagminnie zasiedla pani mieszkania swoich rzekomych ofiar i rozmnaża się tam. Jak pani to skomentuje?

            Pchła Leonia, zanim odpowiedziała, zrobiła wielkie oczy i udała wielkie oburzenie.

            - To są kłamstwa i kalumnie! I pomówienia! Ja się z takimi co to wygadują spotkam w sądzie. To znaczy kiedy indziej, na innej rozprawie…

            - Jaka jest zatem pani wersja? – dopytywał sędzia, dążąc do meritum.

            - Ja, proszę sędziego, jestem porządną pchłą i mieszkam u siebie!

            - To znaczy gdzie?

            - No… różnie... to tu, to tam… – najwyraźniej straciła na chwilę rezon. – Ale to rozmnażanie u obcych… Kto to widział? Jakie zwierzę tak się zachowuje?

            - Ja znam nawet takie, które podrzuca swoje jaja obcym do wysiadywania – wtrącił się prokurator. – Więc nie byłaby pani ewenementem w świecie natury.

            - Sprzeciw, Wysoki Sądzie – wtrącił się nieco energiczniej obrońca Leonii. – W polskim systemie prawnym nie ogłasza się wyroków w oparciu o precedensy.

            - O, właśnie! – próbowała połapać się we wszystkim pchła. – Ja nie mam żadnych precedensów, nikomu ich nie dawałam, nie znam nikogo, kto…

            - Dosyć tego! – szczeknął dostojnie sędzia Brutus. – Sprzeciw oddalony, bo tu nikt nie mówi o szukaniu precedensu, a oskarżona niech konkretnie odpowie na pytanie: czy składa pani jaja w domach zwierząt, na których – jak to się pani wyraziła – „czasem skacze z pobudek zdrowotnych”?

            - Ja, ja… ja odmawiam dalszego składania wyjaśnień. Powiem tylko, że jestem porządnym owadem i nie szlajam się po obcych.

            Nikt nie miał więcej pytań. W mojej głowie rodziło się ich mnóstwo, ale jako komisarz prowadzący sprawę nie byłem stroną w procesie, a poza tym i tak nie uzyskałbym na nie odpowiedzi – adwokaci oskarżonych najwyraźniej dobrze poinstruowali swoich klientów, w jaki sposób zeznawać.

            Ten dzień procesu rozwiał jednak jedną wątpliwość – pasożyty świetnie się maskują, lubią mącić, zwodzić, wygłaszać półprawdy, a nawet jawnie kłamać – byle tylko się wybielić. Teraz już byłem pewien, że ich zakleszczenie w więzieniu będzie trudniejsze, niż się spodziewałem. Zwłaszcza że przed nami były jeszcze mowy podsumowujące adwokatów – spodziewałem się, że wtedy wytoczone zostaną największe armaty…

Udostępnij