Zakleszczeni, część 2: Ofiary zabierają głos, czyli skutki działania kleszczy i pcheł

Udostępnij

Na zewnątrz lało jak z cebra, jesienna plucha była już w pełni, dlatego skąpana w półmroku sala rozpraw sprawiała jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie niż zwykle. W tylnych ławkach zebrało się kilkoro przedstawicieli mediów – dopiero rozchodziła się fama, że słynny Gang Kleszczy i wtórujące im pchły w końcu, po wielu miesiącach śledztwa, zasiedli na ławie oskarżonych.

            Sędzia otworzył rozprawę, udzielił głosu adwokatom i prokuratorowi, którzy dokonali pierwszych formalnych mów. Wszyscy z niecierpliwością czekali jednak na kolejny punkt – zeznania pokrzywdzonych. Tajemnicą poliszynela było to, że gang trząsł całym miastem i nikt nie odważył się przeciwko nim powiedzieć złego słowa. Jednak żmudna praca operacyjna sprawiła, że pierwsze ofiary zaczęły wyłamywać się z tej zmowy milczenia i powiedziały podczas przesłuchań, co im się przydarzyło. Aby jednak móc liczyć na rozbicie Gangu Kleszczy, musiały to samo powtórzyć przed sądem.

            Na „pierwszy ogień” poszedł poczciwy pies Pimpek, który w sposób szczególny ucierpiał przez kleszcze – tak przynajmniej stanowił akt oskarżenia.

            - Proszę powiedzieć, w jakich okolicznościach doszło do spotkania Pana z kleszczami? – zapytał sędzia Brutus. Pimpek wbił wzrok w podłogę, jego uszy oklapły, jakby właśnie mierzył się z bolesnymi wspomnieniami.

            - Ja… ja wyszedłem na spacer z moim panem… – zaczął niepewnie. – Mieliśmy zawsze taki rytuał – on krzyczał, że wychodzimy, ja biegłem do przedpokoju, łapałem w pysk smycz i czekałem na niego pod drzwiami. Bardzo go to cieszyło, lubił, kiedy…

            - Niech świadek przejdzie do meritum – upomniał Pimpka sędzia.

            - Tak, oczywiście… Więc spacer był bardzo przyjemny, raz nawet zanurkowałem do liści, nie poczułem nic podejrzanego, ale na drugi dzień, kiedy mój pan drapał mnie za uchem, wyczuł coś dziwnego. Przyjrzał się dokładniej i okazało się, że tam… że tam jest…

            Pimpek odwrócił pyszczek, ale mógłbym przysiąc, że widziałem łzę spływającą po jego policzku.

            - Tam był kleszcz – dokończył łamiącym się głosem. Chwilę potrwało, zanim mógł mówić dalej. – Ja go potem widziałem, kiedy weterynarz wyciągnął go. Nie był jeszcze duży, ale trochę krwi już wypił. Nawet nie bolało tak bardzo…

            - Co było potem? – dopytywał sędzia Brutus nieco naglącym tonem.

            - Potem pan doktor stwierdził, że trzeba sprawdzić całe ciało. Dobrze się stało, bo w pachwinie miałem drugiego kleszcza, trochę większego. Od tego czasu zalecił mojemu panu obserwację.

            - Z akt sprawy wynika, że zachorował pan na babeszjozę. Kiedy pojawiły się pierwsze objawy?

            - Około tydzień później. Stałem się bardziej osowiały, nie miałem apetytu. Byłem bardzo słaby, łapki mi drżały. Bałem się, nie wiedziałem, co się dzieje. A kiedy wystąpiła gorączka, mój pan był już pewien, że musimy znowu udać się do weterynarza. Wyniki badań nie pozostawiały wątpliwości. Niestety, leczenie było trudne…

            - Rozumiem, że to dla pana bolesne wracać do tych wspomnień, jednak musimy to zrobić – oświadczył sędzia. – Proszę nam powiedzieć, jaki był skutek choroby?

            - Ja naprawdę źle się czułem, leczenie szło opornie… Musiałem przyjmować dużo płynów i leków podtrzymujących pracę nerek i wątroby – biedny Pimpek już jawnie chlipał pod nosem. – Ale i tak miałem więcej szczęścia, niż mój znajomy Azor, który potrzebował transfuzji krwi.

            - Dziękuję, Wysoki Sąd nie ma więcej pytań. Czy prokurator chce o coś zapytać świadka?

            - Nie, wysoki sądzie – odpowiedział oskarżyciel.

            - Pan mecenas ma jakieś pytania? – zwrócił się sędzia do obrońcy kleszcza.

            - Jedno, króciutkie – odparł adwokat oskarżonego. – Czy podczas spaceru używał pan obroży Foresto przeciw kleszczom i pchłom? Albo korzystał pan z innych chemicznych środków ochrony?

            - Ja miałem ochronę – odpowiedział Pimpek z nieco większą werwą. – Mój pan kupuje od swojego kolegi takie ziołowe kropelki, które on własnoręcznie robi. Są w 100% naturalne, żadnej chemii. Twierdzi, że dają doskonałą ochronę! Dodatkowo mój pan ubiera się na czarno, żeby kleszcze go nie zobaczyły

            - Wysoki sądzie, na mój wniosek zbadano tę substancję – przerwał nagle kleszcz-obrońca z kpiącym uśmieszkiem na twarzy – Jest to zwykła mieszanka bezużytecznych w tym przypadku ziół, na dodatek aplikowana doustnie, co jest już całkowitym kuriozum. Ubierania się na czarno nawet nie skomentuję, ale to od razu pokazuje, z jakim poziomem świadomości mamy do czynienia. Oczywiste jest, że ofiara i jej opiekun zaniedbali wszelkie środki ostrożności. Dziękuję, nie mam więcej pytań.

            Oskarżony kleszcz i jego obrońca wymienili chytre uśmieszki, a w międzyczasie sędzia powołał na świadka kolejną ofiarę – kotkę Misię, która ucierpiała z powodu inwazji pcheł. Sędzia znów poprosił o wskazanie okoliczności zarażenia się pasożytami.

            - Ach, do dziś nie mogę się sobie nadziwić, że w ogóle spojrzałam w jego stronę.

            - W stronę… kogo? – dopytywał Brutus.

            - No tego zwykłego dachowca! – Odparła tonem oburzenia i z miną urażonej damy. – Owszem, miał gadane i potrafił prawić komplementy, dlatego się z nim umówiłam. Ale od razu było widać, że do kociego SPA to on nie chodzi. Miał w sobie coś… jakąś taką pierwotną kocią inteligencję i umiłowanie wolności, ale ja nie mogłabym być z kimś, kto każdego dnia śpi w innym śmietniku. Kto w ogóle śpi w śmietniku. I załatwia się nie do kuwety – jak jakieś dzikie zwierzę!

            - Czyli rozumiem, że do zarażenia doszło podczas kontaktu z innym kotem?

            - Hola, hola, do żadnego kontaktu fizycznego nie doszło – podniosła wymownie pyszczek Misia. – No, może na chwilę się przytuliliśmy. Ale koniec końców wróciłam do domu i już nigdy więcej tego kota nie widziałam. Za to on nie pozwolił mi o sobie zapomnieć…

            - Jak sąd ma to rozumieć? – zmarszczył brwi sędzia.

            - On totalnie zdezorganizował mi życie – oburzona Misia niemal położyła się na mównicy. – Zaczęłam się coraz częściej drapać, wylizywać, nawet stałam się… aż trudno mi to powiedzieć na głos… agresywna! Ugryzłam w nos moją panią, uwierzy Wysoki Sąd?

            - Sąd nie jest od spraw wiary, tylko od faktów i bardzo proszę do nich przejść. Co było dalej?

            - Sprawy potoczyły się błyskawicznie! Moja pani swoim czujnym okiem zauważyła, że coś jest nie tak i poszłyśmy do naszego zaufanego weterynarza. Diagnoza brzmiała jak wyrok – alergiczne pchle zapalenie skóry! Jestem silną i niezależną kotką, więc samo leczenie zniosłam z godnością, ale moja pani musiała wyrzucić moje legowisko, zdezynfekować drapak, ogólnie cały dom był odkażany! Czy sąd wie, jaki chaos to wprowadziło do mojego poukładanego życia? Ja przez tydzień nie byłam w SPA!

            Kiedy Wysoki Sąd wysłuchał już mało ciekawego epilogu tej historii, podziękował świadkowi. Tym razem nikt nie miał dodatkowych pytań

            Pamiętam, że jako komisarz odpowiedzialny za postawienie w stan oskarżenia kleszczy i pcheł chyba nie do końca uświadamiałem sobie, jakie konsekwencje mają ataki pasożytów. Mogą rujnować czyjeś zdrowia, a nawet życie – jeśli nie bezpośrednio ciężką chorobą, to chociażby koniecznością zmiany utrwalonych nawyków – przynajmniej na jakiś czas. Statystyki mówią jasno, że kleszcze atakują częściej niż kiedyś i nie można ich lekceważyć.

            Ciekaw byłem tego, co tak naprawdę pasożyty miały na swoją obronę, choć podstępne pytanie adwokata mogło powiedzieć wiele o ich linii obrony. Jednak nic pewnego nie wiedziałem do czasu kolejnych rozpraw…

Udostępnij